Luty to świetny miesiąc na podróżowanie po Włoszech. W
muzeach zwiedzających niewielu, eksponaty na swoich miejscach. Zamiast stać w
kilometrowych kolejkach można najnormalniej kupić bilet, żeby bez pośpiechu,
bez ścisku, ryczących dzieci i matek z przerażeniem w oczach je goniących,
sobie chodzić, stać ile się żywnie podoba i chłonąć, chłonąć, chłonąć...
Nie wspominając już o tym, że porzucenie mroźnego, polskiego
lutego na rzecz lutego włoskiego jest przyjemnością nie do przecenienia.
A kiedy mamy jeszcze trochę szczęścia, to na dokładkę możemy
dotknąć czegoś, co przez lata całe było tylko zdjęciem w encyklopedii sztuki,
reprodukcją w kalendarzu i wciąż uciekającą, kryjącą się chimerą. Podczas
każdego pobytu we Florencji wpadałem do Muzeum Archeologicznego z pytaniem o
Chimerę. A ona gdzieś podróżowała – a to za Atlantyk, a to do Londynu, a to
jeszcze gdzieś.
Aż właśnie w taki chłodny, pochmurny lutowy dzień Chimera
c'e!
Ten moment, kiedy pani przy biurku powiedziała, że tak, jest
Chimera razem z Oratorem, będę pamiętał długo. Bo wiedziałem, że Chimerę kiedyś
upoluję, ale, że spotkam się z Oratorem? Ta rzeźba była wiecznie w konserwacji.
Zawsze nieuchwytna. Nie potrafię opisać tego uczucia, kiedy przeszedłem przez
próg sali, w której są wystawione obie rzeźby. Dwa postumenty, dwie figury
dyskretnie podświetlone, ale tak, by można było je wygodnie oglądać. Chłód na
karku nie z powodu temperatury lecz emocji. Chłód brązowej łapy potwora sprzed
dwudziestu pięciu wieków...
Nawet teraz, kiedy sobie przypominam tamte chwile, mimo
tego, że w pokoju jest dwadzieścia kilka stopni, czuję tamten chłód.
Nie będę pisał o rzeźbach, informacje o nich można bez trudu
znaleźć.
Niech wystarczą zdjęcia.
Pisząc tego posta i wybierając do niego zdjęcia uświadomiłem
sobie, dlaczego tak wstrząsnęło mną kilka lat temu zniszczenie posągów Buddy w
Bamianie a obecnie niszczenie pozostałości Nimrudu sprzed trzydziestu trzech
wieków. To zbrodnie na ludzkości.
1 komentarz:
Fajne przeżycie, co nie?
Prześlij komentarz