wtorek, 5 maja 2015

POLOWANIE NA POTWORY CZYLI RZECZ O CHIMERZE

Luty to świetny miesiąc na podróżowanie po Włoszech. W muzeach zwiedzających niewielu, eksponaty na swoich miejscach. Zamiast stać w kilometrowych kolejkach można najnormalniej kupić bilet, żeby bez pośpiechu, bez ścisku, ryczących dzieci i matek z przerażeniem w oczach je goniących, sobie chodzić, stać ile się żywnie podoba i chłonąć, chłonąć, chłonąć...
Nie wspominając już o tym, że porzucenie mroźnego, polskiego lutego na rzecz lutego włoskiego jest przyjemnością nie do przecenienia.

A kiedy mamy jeszcze trochę szczęścia, to na dokładkę możemy dotknąć czegoś, co przez lata całe było tylko zdjęciem w encyklopedii sztuki, reprodukcją w kalendarzu i wciąż uciekającą, kryjącą się chimerą. Podczas każdego pobytu we Florencji wpadałem do Muzeum Archeologicznego z pytaniem o Chimerę. A ona gdzieś podróżowała – a to za Atlantyk, a to do Londynu, a to jeszcze gdzieś.
Aż właśnie w taki chłodny, pochmurny lutowy dzień Chimera c'e!
Ten moment, kiedy pani przy biurku powiedziała, że tak, jest Chimera razem z Oratorem, będę pamiętał długo. Bo wiedziałem, że Chimerę kiedyś upoluję, ale, że spotkam się z Oratorem? Ta rzeźba była wiecznie w konserwacji. Zawsze nieuchwytna. Nie potrafię opisać tego uczucia, kiedy przeszedłem przez próg sali, w której są wystawione obie rzeźby. Dwa postumenty, dwie figury dyskretnie podświetlone, ale tak, by można było je wygodnie oglądać. Chłód na karku nie z powodu temperatury lecz emocji. Chłód brązowej łapy potwora sprzed dwudziestu pięciu wieków...
Nawet teraz, kiedy sobie przypominam tamte chwile, mimo tego, że w pokoju jest dwadzieścia kilka stopni, czuję tamten chłód.

Nie będę pisał o rzeźbach, informacje o nich można bez trudu znaleźć.
Niech wystarczą zdjęcia.



















Pisząc tego posta i wybierając do niego zdjęcia uświadomiłem sobie, dlaczego tak wstrząsnęło mną kilka lat temu zniszczenie posągów Buddy w Bamianie a obecnie niszczenie pozostałości Nimrudu sprzed trzydziestu trzech wieków. To zbrodnie na ludzkości. 




1 komentarz:

Pistacjowy Kosmita pisze...

Fajne przeżycie, co nie?