piątek, 23 lipca 2010

Popowrotowy spleen

Jak co roku trzeba było wrócić. Niestety. Brak podsuszonych oliwek w słodkiej zalewie. Brak szynki (dla mnie może być nawet sucha, słona i z lekka śmierdząca), brak sera dojrzewającego ileś tam miesięcy czy lat. Brak pizzy na cieście tak cienkim jak opłatek. Brak w końcu (a może przede wszystkim?) wina za 1,5 do 3 euro za litr, lanego z balona w butelki... Ale jakiego wina? Bo kto wie, czym jest lampka savignone ze wzgórz gdzieś z Valdarno, o zapachu brzoskwini, smakującego jeszcze lepiej po lekko gorzkiej lampce orvieto? Albo lampka cudownego białego (gdzież tam ono było białe... było złote, jakby dotknięte midasowym palcem), chłopskiego wina, podanego niczym najlepszy szampan w kubełku z lodem, podarowanego przez zaprzyjaźnionego właściciela pizzerii? Ehh...
A może raczej brak galerii Uffizi? I tego delikatnego niedowierzania, że Botticelli wcale nie jest tak doskonały. I tej radości, że Głowa Meduzy w oryginale jest straszniejsza, niż nawet na najlepszej reprodukcji. Albo to fantastyczne zaskoczenie, że było mi dane obejrzeć dwa portreciki dzieci Chardina?



3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie martw się, do wakacji już niedaleko, niedługo kolejna wyprawa :-)

Mijka pisze...

no baa..
ale jeszcze tam wrócisz:)

Sandro jest taki se.o!
całościowo,że tak powiem.
poza tym nikt nie jest doskonały:)

slawkas pisze...

Mogę tylko współczuć oddalenia od tego co sobie cenisz. i cieszyć się, że ja swojego boczusia i samogonu nie muszę szukać nie wiadomo gdzie ;)