Czasem wszystko idzie „nie tak”. Nie cierpię urywać się z
pracy, nie cierpię marznąć i moknąć, nie cierpię rozkrzyczanych tłumów
skandujących zgodnie zawołanie niczym jakieś plemię ruszające do bitwy lub na
polowanie. Na dodatek przyssała się piosenka, która wylazła gdzieś z zakamarków
pamięci i nie da się zagłuszyć.
„Nie zrobią ze mnie łajdaka, nie zabiorą mi mojego
świata…”
A tu i z pracy trzeba się urwać i deszcz leje i dobrowolnie
iść trzeba między wrony i krakać jak i ony…
Poszedłem więc, słychać niewiele, ktoś tam coś mówi, wznosi
okrzyki, kilkaset osób je podejmuje. Też próbuję, ale mi nie wychodzi. Staję
więc sobie na obrzeżach i zamiast słuchać prowadzących manifestację, słucham
tego, co mówią zwykli ludzi stojący obok mnie. I takich dialogów jestem
świadkiem.
Kobiecy głos:
- Staszek i ty tutaj? Co
tutaj ty robisz?
- No musiałem przyjść
bo wiesz, na pierwszych wolnych wyborach byłem w Nowym Jorku. Nie chciałbym,
żeby te wybory były ostatnimi wolnymi w których brałem udział i nie chciałbym tam
musieć wracać.
Dziewczynka w wieku tak na oko przedszkolnym (5, góra 6 lat)
- Tato chodźmy już.
Zimno i pada deszcz. Po co my tutaj stoimy?
- Stoimy tutaj
córeczko żeby bronić demokracji.
- A co to jest ta
demokracja.
- Wytłumaczę ci w
domu.
Dwie kobiety w wieku ok. 40 lat.
- Basia! Miło Cię widzieć!
Sama jesteś?
- Sama, wysłałem z 10
smesów do koleżanek ale żadna nawet nie odpisała.
- A nas jest piątka.
Wysłałam informację znajomym z facebooka.
Dlaczego poszedłem? Bo tak trzeba było i już.
Ale warto było iść. Nie
tylko po to, żeby być i coś manifestować. Warto było, żeby posłuchać tych kilku
dialogów.
Na marginesie zaznaczę tylko, że na tę intencję i ja założyłem
sobie twarzoksiążkę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz