niedziela, 13 grudnia 2015

Nie chcem, ale muszem…



Czasem wszystko idzie „nie tak”. Nie cierpię urywać się z pracy, nie cierpię marznąć i moknąć, nie cierpię rozkrzyczanych tłumów skandujących zgodnie zawołanie niczym jakieś plemię ruszające do bitwy lub na polowanie. Na dodatek przyssała się piosenka, która wylazła gdzieś z zakamarków pamięci i nie da się zagłuszyć. 
„Nie zrobią ze mnie łajdaka, nie zabiorą mi mojego świata…”
A tu i z pracy trzeba się urwać i deszcz leje i dobrowolnie iść trzeba między wrony i krakać jak i ony…

Poszedłem więc, słychać niewiele, ktoś tam coś mówi, wznosi okrzyki, kilkaset osób je podejmuje. Też próbuję, ale mi nie wychodzi. Staję więc sobie na obrzeżach i zamiast słuchać prowadzących manifestację, słucham tego, co mówią zwykli ludzi stojący obok mnie. I takich dialogów jestem świadkiem.

Kobiecy głos:
- Staszek i ty tutaj? Co tutaj ty robisz?
- No musiałem przyjść bo wiesz, na pierwszych wolnych wyborach byłem w Nowym Jorku. Nie chciałbym, żeby te wybory były ostatnimi wolnymi w których brałem udział i nie chciałbym tam musieć wracać.

Dziewczynka w wieku tak na oko przedszkolnym (5, góra 6 lat)
- Tato chodźmy już. Zimno i pada deszcz. Po co my tutaj stoimy?
- Stoimy tutaj córeczko żeby bronić demokracji.
- A co to jest ta demokracja.
- Wytłumaczę ci w domu.

Dwie kobiety w wieku ok. 40 lat.
- Basia! Miło Cię widzieć! Sama jesteś?
- Sama, wysłałem z 10 smesów do koleżanek ale żadna nawet nie odpisała.
- A nas jest piątka. Wysłałam informację znajomym z facebooka.

Dlaczego poszedłem? Bo tak trzeba było i już. 
Ale warto było iść. Nie tylko po to, żeby być i coś manifestować. Warto było, żeby posłuchać tych kilku dialogów.



Na marginesie zaznaczę tylko, że na tę intencję i ja założyłem sobie twarzoksiążkę ;) 

Brak komentarzy: