wtorek, 20 października 2009

The Day After

– No to mi się zachciało – pomyślał Autor. – To szuflada była już za mała? Było tyle czytać?
Było TYLKO czytać. A pisanie zostawić tym, co się na pisaniu znają! Dogonić Nabokova. Pisać jak Joyce a co najmniej Greene! Też pomysł.
W głowie Autora od ponad tygodnia latała sępica (już sam biedny nie wiedział czy sępica, która tak naprawdę była kondorzycą, czy kondorzyca w piórkach sępich). Gdzieś w środku czaszki, na wysokości potylicy, przykuty Promek apelował, by go w końcu uwolnić. Koniec świata był także coraz bliżej. Głowa Autora co prawda nie była wykuta z szaro-bordowego kazbekańskiego granitu, przypominała raczej głowę pijanego starego fauna, który otworzył oczy po balandze u Dionizosa, ale od tygodnia ciążyła Autorowi niemiłosiernie.
Komentarze wiernych czytelników i wybrednych recenzentek też do czegoś zobowiązywały.
A tu dupa.
- Królestwo za pomysł! – pomyślał Autor.
- Za konia – poprawił czytelnik.
- Plagiat – pomyślał drugi.
Sęp cierpiał, Promek cierpiał, Walter cierpiał a z nimi cierpiał Autor. Cierpiał niczym ten Walter – z czystej i niespełnionej miłości. Z miłości do pisania.

Dziś całkiem przyziemnie Autor wrócił do domu po 10 godzinach pracy. Zdjął zwilżony październikowym deszczem płaszcz, zzuł glany z surowej skóry (niewygodne, ale pasowały do płaszcza i do Linkin Park w słuchawkach) i całkiem przyziemnie sięgnął po program TV. Postanowił twardo, że dziś dokończy opowiadanie, mało tego postanowił, że znajdzie dziś natchnienie do kolejnego, bez butelki czerwonego wina jak poprzednio. Otworzył drzwi do WC.
- To już było! - Krzyknęli zgodnie czytelnicy. Natchnienie na klopie? To już było!
- No to co! - Odpowiedział na głos Autor. Natchnienie na klopie! Nie ja pierwszy i nie ja ostatni! Nieważne gdzie, ważne co! Z resztą nie ma ponoć lepszego miejsca.
Żona spojrzała z kuchni. W jej oczach wyczytał lekkie zaniepokojenie. Uśmiechnął się i zamknął drzwi.
Przerzucił program, potem zaczął czytać. Felieton, artykuł, omówienie seriali. Program I, II, Polsat i TVN na dziś. Nic z tego. Umył ręce, przebrał się i wszedł do pokoju. Domowe kapcie, na szczęście dla otoczenia, skutecznie spacyfikowały zapach skarpetek.
W podstawionym pod nos talerzu z makaronem także nie znalazł natchnienia. Sos pomidorowy był tylko sosem pomidorowym. Żółty ser salami nie chciał dziś robić za parmezan.
Pilot – mecz – nasi do tyłu – jak zwykle. „I co się śni? Podwyżka cen…” Zanucił pod nosem.
Żona poszła pod prysznic, więc włączył komputer i zaczął czytać:

The Day after - czyli Prometeusz wkurzony
W grudniu szczyty Kaukazu zawsze są głęboko zakopane w śniegu. Dni rzadko bywają słoneczne a temperatura nigdy nie podnosi się ponad magiczną granicę zera stopni Celsjusza. Czy w dzień, czy w nocy dla zabłąkanego turysty czy doświadczonego alpinisty mróz nie jest problemem. Problemem jest huraganowy wiatr. W tym miejscu świata i o tej porze roku człowiek bez odpowiedniego ubrania i kryjówki umiera w ciągu najwyżej kilkunastu minut. Człowiek tak, ale nie heros. Szczególnie, jeśli herosa grzeje dodatkowo wściekłość.
A Promek był dziś wyjątkowo wściekły. Tak wściekły był ostatnio jakieś 30 tysięcy lat temu, kiedy Zeus ponownie przykuł go do ściany i polecił młodej kondorzycy Etonce, córce Ethona, żeby oprócz wątroby wyrywała mu codziennie śledzionę.
Dziś słońce wzeszło późno i jak zawsze w grudniu nie dało nawet odrobiny ciepła, ale dziś było przynajmniej widoczne, nieprzesłonięte ani przez chmury, ani przez śnieżną zamieć.
Na dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia 2012 r. ranek zapowiadał się piękny, nawet jak na to zapomniane przez ludzi, bo nie przez bogów, miejsce.
I miał to być dla Promka dzień wyjątkowy. Miał być dniem Wolności. Jednak Promek miał zamknięte oczy i zagryzione wargi. Pięści zacisnął tak mocno, że paznokcie przecięły w kilku miejscach skórę, a krople krwi spadały rubinowymi kryształkami w śnieg. Na przegubach rąk, na przedramionach i ramionach żyły wyszły pod skórę, a ścięgna napięły się tak, że w każdej chwili groziły pęknięciem. Stojący z boku obserwator miałby wrażenie, że tylko okowy, którymi heros był przykuty do gołej, bordowo-szarej skały, powstrzymują wybuch.
Ale obserwatora nie było, a wiszący obok, ale za niewielkim załomem ściany, olbrzymi ptak nie mógł widzieć co dzieje się z bohaterem.
Sytuacja ptaka także nie była wesoła. On nie był przyzwyczajony do wiszenia w pozycji pionowej, a tym bardziej do wiszenia będąc żywcem obdartym z piór!
A Etonka (bo to o niej teraz mowa) była na dodatek płci zwanej u ludzi, nie wiedzieć czemu, ładniejszą.
Znali się z Promkiem od dawna, od jakiś 30000 lat. Przez te lata poznali się, nawet polubili. Ale dziś, będąc mądrą i doświadczoną kondorzycą, Etonka cieszyła się, że heros jej nie widzi, wolała się nawet się nie odzywać. Dziękowała w duchu przypadkowi, że na ścianie obok Promka nie było dość miejsca, by ją tam ukrzyżować.
Miała nadzieję, że za czas jakiś złość Promka nieco złagodnieje, może całkiem minie. Wtedy znów będą mogli porozmawiać.
Słońce minęło już grudniowy zenit i zaczęło podążać ku zachodowi.
- Promek to tylko 100 lat… Powiedziała nieśmiało. Jakoś nam to zleci.
Odpowiedzi jednak nie było. Wyraz twarzy Promka nie zmienił się, jednak, o ile to w ogóle możliwe, żyły i ścięgna napięły się jeszcze mocniej.”

- Naprawdę nie masz co robić?
Nie zauważył, kiedy wyszła spod prysznica i stanęła mu za plecami. Obejrzał się zdziwiony. Sępica gdzieś odleciała. Promek zlazł ze skały.
- Mam. Rzucił uśmiechnięty Autor. Przytrzymał przez 5 sekund guzik na obudowie komputera. Cyzelowane przez dwadzieścia minut słowa odeszły w niebyt.
- Poczekaj, jestem za 5 minut, ale nie uśnij.
Wrócił do pokoju po czterech. Nie spała.

2 komentarze:

slawkas pisze...

Opinia czytelnika, który poprawia, do czegoś zobowiązuje, ale teraz nie mam nowych nieścisłości faktograficznych do wytknięcia. No to może chociaż te szczyty gór głęboko zakopane w śniegu?
A nie! Mam! Zenit. N Kaukazie słońce nigdy nie jest w zenicie. Chyba, że tak ma być według Twojej powieści za trzy lata. To by faktycznie oznaczało, mówiąc oględnie spore zmiany. Koniec świata, przynajmniej takiego, jaki znamy...
Bardzo fajne czytanie :) Więcej takich.

Zbyszek pisze...

Drogi Komentatorze! (Podwójnie drogi. Drogi, bo drogi i drogi po jedyny.)

Zenit - w astronomii punkt na niebie dokładnie ponad pozycją obserwatora. Jest jednym z dwóch miejsc przecięcia lokalnej osi pionu ze sferą niebieską. Drugim punktem przecięcia, przeciwległym do zenitu, czyli znajdującym się pod obserwatorem jest nadir.

Z astronomicznego punktu widzenia masz rację :-)